Okradziono nas z historii – to trzeba powiedzieć wprost. Queer w ostatnich dekadach stał się ahistoryczny. Tożsamość, której rewolucyjność dawała nadzieje na zburzenie świata opresji, została nam odebrana i zamieniona na katalog produktów i obiektów muzealnych. Szeregi bohaterek, dat i wydarzeń stały się pozycjami z podręcznika szkolnego. Nie są już żywą historią, lecz martwym tekstem. Coraz mniej bojowniczek bierze queer na sztandar, z którym idzie na Bastylię. Queer rewolucyjny był na wymarciu.
Czemu? Czemu tożsamość, która odważnie podjęła walkę z państwem, kulturą i kapitałem dziś jest coraz bardziej marginalizowana? Żeby sobie na to odpowiedzieć, powróćmy do pierwszego momentu, w którym queer dumnie, tanecznym krokiem wszedł na scenę historii i poruszył bryłę świata. 28 czerwca 1969 roku nowojorska psiarnia najechała na bar Stonewall Inn. Jako naczelny aparat opresji na smyczy państwa i kapitalizmu policja zaczęła aresztować, bić i molestować bywalczynie baru. Targetowali szczególnie osoby kolorowe, trans i lesbijki. Tym razem jednak umęczone przemocą pedały postawiły się. Poleciały butelki, kamienie i cegły. Rozpoczęły się zamieszki, które sprawiły że queer dołączył do ruchów wyzwoleńczych lat 60. w ich zmaganiach o lepszy świat. W kolejnych latach Lawendowe pantery, uczestniczki White night, geje i lesbijki solidarne z górnikami podnosiły sztandar pedalskiej rewolucji i sprawiedliwości społecznej. Queer, obok ruchu antykolonialnego, socjalistów, anarchistów i mniejszości etnicznych i rasowych, tworzył historię. Duch wolności napędzany queerowym gniewem kroczył przez dzieje ku lepszemu światu.
Nie wszyscy jednak szli w tym pochodzie. Niektórzy wykorzystując swój przywilej, wyszli z pedalskiej partyzanckiej dżungli. Ogłosili się generałami rewolucji i wydali swój okrzyk. Ogłosili całemu światu, że są dumnymi białymi cisgejami i chcą mieć takie same prawa co ludzie hetero. Dlatego w imię asymilacji zaczęli udowadniać jakimi są dobrymi żołnierzami, imperialistami, policjantami, wykładowcami i artystami. Musieli też udowodnić jakimi są dobrymi kapitalistami – produktem, który postanowili sprzedać, był queer. Odwracając się plecami do osób, które pozostały w dżungli, ogłosili, że mają wyłączne prawo do queerowej historii. Przyczepili metkę do flagi i estetyki. Otworzyli swoje ugrzecznione kluby. Wyrzekli się kinku i rewolucji. Sprzedając historie walki innych, pięli się po szczeblach drabiny społecznej. Zatem tęczowa flaga, parada równości, queer i Stonewall dołączyły do panteonu dewocjonaliów. Stoją tam koło twarzy Che Guevary, żółtej mordy, flag narodowych i pop psychologii, żyjąc nie jako symbole walki, tylko puste znaczące, święte obrazki sprzedawane dla osób potrzebujących podrobionych relikwii. Queer jak każdy towar kiedyś traci jednak swoją mistykę. Kiedy faszystowski cień znowu zawisł nad historią, systemowe lgbty, musiały się pozbyć nawet tej epidermy queeru. Towar, który został przez nich wypromowany, teraz jest przez nich pogardzany, w końcu głupio sprzedawać pride kiedy popierasz Mentzena.
Stoimy tu zatem dryfując na strumieniu historii, która nie jest nasza, przy pomocy korporacyjnych tęczowych dewocjonaliów bezsilnie próbując łapać ster. Tworzymy sobie protezy historii. Przez nekromancję historiograficzną próbujemy wykazać, że Mickiewicz był bi czy że Kopernik był gejem. Wciąż krzyczymy do normatywnej większości prosząc o akceptację i asymilację, queerując symbole narodowe w nadziei, że ktoś nas wpuści do narodowej wspólnoty. My mamy to gdzieś. Nasze bohaterki nigdy nie wylądują na znaczkach pocztowych. One lądowały w więzieniach i na cmentarzach za to kim były i że odważyły się żyć z otwartą przyłbicą, nie dając nam powodów do zabawy w błękitnych archeologów, ponieważ nie dbały o sukces w świecie opresji, więc nie musiały się kryć.. My puszczamy ster cisheteryckiej historii, która nie jest nasza i sięgamy za burtę, żeby wyciągnąć zatopione skarby: historie Marshy P. Johnston i Sylvii Rivery, drag queens z Compton’s i queerowego antyfaszyzmu. Odrzucamy korporacyjnego trupa i chcemy nowej, żywej historii queerowej walki, bo widmo pedalstwa wciąż krąży nad Europą.
Nie ma grupy, która nie wyzywała by swoich przeciwników od ciot i pedałów. Atakowani wyciągają najstraszniejszy oręż i sugerują, że oskarżyciele potajemnie oddają się potwornym kinkowym praktykom. Biskup faszysta szczuje na pedałów, a jego libkowi przeciwnicy spekulują że sam jest gejem. Jedno jest jednak pewne – pedały są wśród nas, a społeczeństwo jest przerażone queerem. Z jednej strony nie mogą żyć bez nas. Bez naszej pracy seksualnej i kinków, które czynią ich zrepresjonowane życie seksualne odrobine znośniejszym. Bez naszej kultury, która ożywia zastygłe formy normatywnej cishetowej estetyki. Bez naszego bólu, który jest zawłaszczany, żeby produkować ckliwe historie o biednych pedałach. Z drugiej strony… każdy jak tylko może zarzeka się że nie jest pedałem. Seks? Misjonarski, przy zapalonym świetle, bez żadnego kinku. Sex work? Obrzydliwe, niegodne i nigdy bym nie skorzystał. Ja pedałem? Nie ma w tym nic złego, ale no homo, hetero for life. Nieważne czy się nami fascynują i nas eksploatują czy nas nienawidzą, jedno jest pewne: całe to społeczeństwo obraca się wokół queeru.
Czy zajmujemy jednak należne nam miejsce jako centrum społeczeństwa? Nie, zamiast tego mamy przemocowych rodziców, pracę za chujowe pieniądze w toksycznym miejscu, brak bezpieczeństwa w placówkach medycznych, mamy odmarznięte kończyny po wyrzuceniu z domu i siniaki po pobiciu przez queerfobów. Politycy, którzy wymachują queerem utowarowionym, chodzą na parady, w których pieniądz jest wspominany częściej od rewolucji, wykorzystują naszą desperację zajmując miejsca w parlamencie, po czym porzucają nas na rzecz walki o stołki i pieniądze lobbystów. Osłabiony queer jest osamotniony na placu boju. Każdy żyje z eksploatacji pedalskiego istnienia, ale nikt nie wyciąga ręki, żeby dać nam wsparcie. Queery są rozbite, walcząc na licznych frontach. W solidarności z wyklętymi ludźmi każdej ziemi walczą przeciwko ludobójstwu w Strefie Gazy, o poprawę warunków w mieszkalnictwie, działają w ruchach socjalistycznych, stają do boju z biedą i imperializmem.
Wszystkie te walki są dobre i służą budowaniu lepszego jutra. Ruch queerowy natomiast prawie całkowicie upadł. Wiele z nas oczekuje, że w zamian za pomoc w budowaniu lepszego świata znajdzie się w nim miejsce również dla nas. Są to płonne nadzieje: bez antykapitalistycznego, antysystemowego, bojowego ruchu queerowego, nie wywalczymy świata dla siebie. Z własnej woli zbawimy się same. Queer to maszyna pragnąca i maszyna produkująca pragnienia. Całe społeczeństwo ma na naszym punkcie obsesję i kręci się wokół nas, dlatego queer musi się stać autonomiczną klasą samą dla siebie.
Rewolucja jest konieczna, ponieważ tylko w nowym społeczeństwie queerowe szczęśliwe życie dla wszystkich może w pełni zaistnieć. Z pedalskiego bólu, z paragonów za hormony, z plastrów na rany, z wyzwisk rzucanych w naszą stronę, ze śmieciowych umów w pracy i z rachunków za nierefundowane procedury medyczne, z nich wszystkich zrobimy pochodnię, przy pomocy której podpalimy cały świat. Z queerowego szczęścia natomiast stworzymy świat, w którym opresja będzie tylko złym snem. Queer musi przekuć swoje sny i marzenia, ze sfery idei i fantazji w świat materii. Tylko pedalstwo może stworzyć alternatywę dla społeczeństwa przemocy i wyzysku, futurystyczne wizje miliarderów, facecikowych lewaków i faszystów nie będą nowym lepszym światem. Pełne fallocentrycznych symboli dominacji, kutasocentrycznych kominów strzelających w górę, pokazujących panowanie człowieka nad naturą czy fallicznych luf karabinów i dział, pokazujących panowanie jednego człowieka nad drugim. Państwo i kapitał nienawidzą queeru, bo queer nie będzie się przymusowo rozmnażał, produkując nowych niewolników. Queer rozbraja toksyczną męskość, na której oparto imperializm i militaryzm. Queer myśli krytycznie i nie słucha rozkazów jak robot.
Queer ma pragnienia i popędy i nie zamierza ich represjonować, żeby przeznaczyć energię na bezmyślny wzrost kapitału. Konserwatyści podnoszą krzyk, że pedały chcą zniszczyć wszystko co jest dla nich drogie: własność, naród, rodzinę. Uprzejmie odpowiadamy: tak chcemy, to wszystko prawda. Chcemy obalić własność, własność miliarderów, milionerów i samozadowolonej klasy średniej, bo żeby oni mieli swój kapitał, nam odebrano wszystko, łącznie z naszymi ciałami. Jeff Bezos bawi się w fallocentryczną dominację kosmosu, gromadząc zasoby do tego stopnia, że nasze ciała należą bardziej do niego niż do nas samych. Czy chcemy zniszczyć naród? Oczywiście że tak, bo queer do żadnego narodu nie należy. Narody porzucają nas, publicznie piętnują w celu zachowania jedności wewnętrznej. Zauważają nas dopiero wtedy kiedy któraś z nas osiągnie sukces, wtedy stajemy się maszyną produkcyjną, mówi się z dumą: Polka, artystka… i lesbijka. Tak więc naród nas wykorzystuje, nie dając nam nic w zamian, więc pozbędziemy się go.
No i na koniec… tak, chcemy znieść rodzinę. Nie ideę rodziny, grupy kochających się osób, obdarzających się wsparciem i troską. Zniesiemy rodzinę, czyli system opresji i atomizacji, który ma służyć tylko alienacji człowieka i mobilności kapitału przez dziedziczenie. Nie mamy nic do monogamii, ale nienawidzimy przymusu bycia mono. Atomowa rodzina to produkt kapitalizmu i patriarchatu, dlatego nie będzie dla niej miejsca w naszym świecie, bo obecnie to nie wybór, tylko opresja… Jako queery wracamy do rewolucyjnych korzeni, żeby zmienić bieg historii. Ponieważ świat potrzebuje queeru – tylko queer uratuje nas przed faszyzmem, dalszymi potworniejszymi obliczami przemocy klasowej i eksploatacji – obecnie mamy jeden wybór: queer albo barbarzyństwo. Z przeszłości przywołujemy ogień wszystkich tych, którzy walczyli o wolność i sprawiedliwość, Czarnych panter, rewolucjonistów Komuny paryskiej, rewolucjonistki ze Stonewall i studentów maja ‘68 tak samo jak walczących o wolną Palestynę. Liberałowie odtrąbili koniec historii, queer im pokaże jak bardzo się mylili.
Queer power!!!